wtorek, 27 listopada 2012

VI

-Dzień dobry, a może wieczór, mam nadzieję, że się nie spóźniłem i, że nie czekała na mnie Pani tak długo jak mi się wydaje? - cóż za wyczucie czasu, proszę Państwa
-No wchodź, wchodź. Ale co tak oficjalnie?
-Bo widzi Pani... My się jeszcze nie znamy chyba, jestem Ted...
-Jaki znowu Ted? - odkręciłam się i spojrzałam na drzwi. Moim oczom ukazał się wielki, beżowy, przewiązany czerwoną kokardką misiek, który trzymał w rękach kawy i dwie duuuuże wuzetki...
-ej, ale ja nie zamawiałam żadnych miśków, tylko kawę i wuzetkę...- chłopak spojrzał na mnie, trochę rozczarowany, ale te jego błękitne jak laguna oczy... czasami zastanawiałam się czy on przypadkiem nie zamienił się na swoje oczy z jakimś pięknym i dorodnym Husky... Kurde, co ja mówię! Przecież ja się nigdy nad tym nie zastanawiałam! No może raz... Albo ze 3, ale co niby miałam robić w tym szpitalu jak nie myśleć?
-Ojejku, nie spodobał Ci się? Może wymienię go na jakiegoś tygryska, żółwika, słonia czy jeszcze jakiegoś innego dziwoląga, co? Kurde, taka klapa... - i posmutniał... Nie ma nic gorszego jak smutna mina przystojnego faceta...A gdzież tam on przystojny i uderzyłam się niespodziewanie w policzek.
-Miśka, czy z Tobą wszystko w porządku? - zapytał zdezorientowany chłopak.
-Eee... Ja to zrobiłam?
-Tak. Nie powiem, to było bardzo dziwne.
-Przepraszam. Myślałam o czymś i musiałam to wybić sobie z głowy.
- Czyli mnie nie słuchałaś? - nic nie odpowiedziałam. Zarumieniłam się tylko i wywróciłam oczy "do góry kołami" - To chociaż powiedz o czym myślałaś... - serce zaczęło mi walić z coraz większym impetem. Nie, to nie może dziać się na prawdę!
-Wiesz, wolałabym zostawić to dla siebie. Ale mieliśmy rozmawiać i co? Opowiadaj co tam u Ciebie się działo przez te lata!
- Co u mnie się działo? No więc, w gimnazjum byłem z tą Karoliną, co w podstawówce każdy chłopak za nią latał. Nasz związek trwał jakieś 3 godziny, bo to było na wycieczce szkolnej. W trakcie szkoły nauczycielka od biologii pomogła mi się wybić wyżej, niż przeciętni uczniowie. Mówiła mi, ze mam talent, tylko, że jestem leniwy. Podrzucała mi co jakiś czas książki medyczne, jakieś atlasy anatomiczne, w końcu zapisała mnie bez mojej wiedzy na konkurs wiedzy o ciele człowieka. Zostałem laureatem, spodobało mi się to i teraz widzisz mnie jako przyszłego lekarza ortopedę. Zostało mi tylko napisać doktorat, a raczej go skończyć i mogę prawnie leczyć ludzi. Obecnie nikogo nie mam i czekam na Cieb...Na tą jedyną. No ale ja tu sobie, a Ty nic. Teraz Twoja kolej.
- U mnie... Jestem sama z mamą, tata zmarł 5 lat temu. Teraz mamą opiekuje się Michał, lekarz mojej cioci, która też zmarła, a on był jej lekarzem prowadzącym. Ja właśnie kończę liceum, nie wiem co chcę dalej robić, wiem tylko, że chciałam iść na Akademię Policyjną, taką z prawdziwego zdarzenia. No nie mam pojęcia. Ale ej, to z Ciebie dobra partia teraz jest! - uśmiechnęłam się szeroko.
-Ze mnie? Ale jak to?
-No młody, przystojny lekarz, który wie czego chce, robi to co lubi, wolny i do tego widzę, ze wysportowany! Pochwal się, co uprawiasz?
-Ja? A skąd wiesz, że coś trenuję?
-Kochany, widzę to po posturze!
-No dobrze, tylko nie śmiej się. Trenuję judo na Uniwerku w Warszawie. 
-No chyba sobie ze mnie w tej chwili żartujesz! Pokaż mi jakąś dźwignię!
-Dźwignię? Skąd Ty znasz takie pojęcia? No dobrze. - Założył mi zwyczajny klucz na ramię. Tak, z tym to "założył", nie do końca było jak "założył".-Ała! Skąd Ty to znasz?! - zapytał zaskoczony, gdy mu zrobiłam ude garami.
-Może tego nie wiesz, ale od 10 lat siedzę w tym samym co Ty, tylko, że w klubie w naszym miasteczku. 
-No to powiem Ci, że mnie zaskoczyłaś! Ja może nie trenuję, bo chcę, tylko dlatego, że chcę i muszę. Mój wujek jest trenerem, więc szkoda było nie chodzić.
-No rzeczywiście, a ile to się już u Ciebie ciągnie?
-Nie powiem, ale ze 4 albo i 5 lat!
-Nooo kochany, to całkiem nieźle... - zadzwonił telefon. Jakby kurcze nie miał kiedy. Chciałam wygłosić swoją piękną przemowę, jak to ja kocham ten sport, ile zdobyłam nagród, ile wylałam potu na matę, itd.
-Słucham
-Śpisz już? Kochanie, strasznie źle się czuję, Zaraz chyba zemdleję.  - słychać było w słuchawce tylko pik i rozłączenie się. Powiedziałam tylko ciche "Boże" i wykręcałam nadal numer mamy. 

niedziela, 25 listopada 2012

V



-Tak? - otworzył oczy. Spalił tak wielkiego buraka, kiedy zabrałam swoją rękę. - ojej, przepraszam Cię. Na czym skończyliśmy?
-Czy jest mi już lepiej. Tak, jest mi już lepiej, możesz mnie stąd wypuścić?
-Tak, tu pojawia się problem, bo nie wiem jak Ci to powiedzieć... - zaczęło robić mi się znowu słabo, ale tym razem nie dawałam za wygraną w walce ze swoim organizmem.
-Mów do cholery co ze mną nie tak! Człowieku, za chwilę znowu zalęgną mi się mroczki przed oczami, nie potrafię jeszcze nad tym panować, więc powiedz co ze mną jest nie tak, daj mi jakieś leki, uśpij mnie, odetnij nogę, rękę, głowę, wyrwij serce, mózg, cokolwiek zrób ze mną, co chcesz, tylko powiedz co mi jest!
-Dobra, Michalina, spokojnie, już Ci mówię. Nic Ci nie jest, ale przez te Twoje fikołki musisz zostać na obserwacji. Poleżysz, odpoczniesz, my Ci porobimy badania, a ja tylko z tego skorzystam, bo przecież nie widzieliśmy się kawał czasu, a przydałoby się sobie trochę poopowiadać. - Fakt, miał rację, ale chwila...
-Że niby ja mam tu leżeć i nic nie robić?! Chyba zwariowałeś! Masz mnie w tej chwili wypuścić do domu! Muszę zacząć szykować się na wesele do Zuzy, muszę jeszcze raz przymierzyć swoją sukienkę, muszę odebrać nasze bukiety z kwiaciarni, muszę załatwić jeszcze milion dwieście tysięcy sto pięćdziesiąt spraw, a Ty śmiesz mi mówić, ze ja tu zostaję na obserwację. Chyba śnisz!
-No, odkąd Ciebie zobaczyłem, chyba tak... - powiedział tak cicho, że nie usłyszałam większości słów z tego zdania.
-Mówiłeś coś?
-No tak, że odkąd Ciebie zobaczyłem, wiedziałem, że będą z Tobą problemy.
-Tamto zdanie trwało krócej...
-Tak, bo to wydłużyłem o "no tak" - i kolejny raz ten jego przegenialny uśmiech, któremu oprzeć nie mógłby się z krwi i kości heteroseksualny facet! Zaraz, zaraz, czy ja to powiedziałam? Chyba nie. Mam nadzieję, że nie!
-Dobra, niech Ci będzie. To jak z moim wyjściem? - w tym momencie wydusiłam z siebie taki uśmiech, że chłopak nie miał szans, żeby mu się oprzeć. 
-Ja pierdziele, dziewczyno, nie wiem jak Ty to robisz, ale masz tak zjawiskowy uśmiech, że jeszcze trochę, a wypuściłbym Cię stąd z odwiezieniem do domu... - tak, znowu się nie udało. Kurde, chyba nici z domu dzisiaj.
-Dobra, ale jutro z samego rana odwozisz mnie do domu. Sam. Osobiście!
-No dobrze, ale za to Ty, stawiasz mi dzisiaj mega dużą kawę, bo przecież noc jest długa i rozmowy będą długie, ze przydałoby się coś, co zwilży nasze usta... - wiecie o czym teraz pomyślałam? Nie, może lepiej nie. To byłby mój pierwszy pocałunek chyba, ale nie, Miśka kur*a, ogarnij się! Facetom mówimy stanowcze NIE, zapamiętaj to! - ... no i oczywiście gardło też. - i kolejny jeden z tych uśmiechów, przez które robi mi się coraz cieplej i cieplej... 
-Jeżeli obiecasz, że mnie jutro wypuścisz, to zgadzam się. Tylko wiesz, mama za chwilę powinna u mnie być, bo nie wierzę, że Michał nic jej nie powiedział, że tu leżę, także zmykaj, bo gdy Ciebie tu zastanie, ja nie będę miała życia i nie pogadamy sobie. Spróbuję ją wygonić (ja to powiedziałam?) i o 20 widzę Cię tu, przy łóżku z wielką kawą i ogromną WUZETKĄ!
-Cóż za wymagania, no, ale dobrze. O 20 jestem u Ciebie - kolejny uśmiech przy którym widzę otwierające się niebo i zapraszające mnie do raju...
-Dobra, spadaj już człowie... - no i stało się to, co widać stać musiało. Mama.
-Do jasnej Anielki, dlaczego nie odbierasz telefon... aa.. dzień dobry, Ania, mama Michaliny, z kim mam przyjemność? - w moich myślach przewinęło się tylko skromne "Mamo, wyjdź".
-A Radek. Może mnie Pani nie pamięta, ale chodziłem z Michaliną do szkoły w podstawówce. A tymczasem przepraszam miłe Panie, ale muszę uciekać już na oddział, 5 minut temu dostałem wezwanie na konsultację, ale musiałem uzgodnić pewną sprawę z Miśką, to znaczy z Michaliną i zostałem. Teraz nie będę Paniom przeszkadzał, uciekam, do widzenia! - tak, to do widzenia było słychać już za drzwiami. No cóż, zalatany  chłopak, ale lekarzom się wybacza, prawda? Prawda.
-Kochanie, kto to był? - za chwilę zacznie się wypytywanie, co, gdzie jak dlaczego, czemu o nim nie powiedziałam itd.
-No przecież przedstawił się. Radek, mój znajomy z podstawówki.
-Dobra, nie ważne. Przywiozłam Ci laptopa, ładowarkę do niego, do telefonu, tu masz jakiś dżemik, chlebek razowy, masełko, sztućce, kładę Ci je do szafki, pamiętaj, masz tu ręczniki, przebieraj się w piżamę szybko, tu kosmetyczka, Rutinoscorbin, żebyś się nie przeziębiła - no i w tym momencie mnie zagięła. Nawet Rutinoscorbin wzięła do szpitala, gdzie tego jest raczej pełno. 
-Mamo, Skarbie... Ja jutro wychodzę. Zabierz to... do domu.
-Jutro? Ale jak to? A co powiedział lekarz?
-Zostawia mnie tylko na badania i na obserwację, tyle. Na prawdę, dziękuję Ci, ale większość z tych rzeczy musisz zawieźć z powrotem. Weź ze sobą wszystko to, co nie jest mi potrzebne, bo ja tego jutro dźwigać nie będę. 
-No dobrze, dobrze.
Tak nam minął szybko czas, że nim spojrzałam na zegarek była już 19:50. 
-Mamo! Za chwilę będzie 20, Radek mówi, ze pielęgniarki dyżurujące nie lubią jak ktoś tak długo siedzi w odwiedzinach u pacjenta. Może nie mówią o tym, bo nie chcą, ale później przez całą noc to ja będę miała przekichane jak będę chciała czegoś od nich. Podobno są bardzo wredne.
-Słońce, to ja zostanę z Tobą na noc. - no i zaczął się koszmar - powiedziałam Michałowi, że sama w domu nie będę siedziała, bo on ma przecież też dzisiaj dyżur, więc zostaję u Ciebie. 
-Mamo, ale ja sobie dam radę, ale idź już, błagam. Zuza mówiła, że zostaje sama w domu, bo jej przyszły wyjeżdża do rodziców, żeby pomóc im ogarnąć dom i nie wróci na noc, a ona się boi teraz w nocy zostawać sama, to jedź do niej. Proszę!
-Skarbie, dlaczego mnie wyganiasz? No dobrze, nie pytam, może to jakaś tajemnicza randka z innym pacjentem? Powiem Michałowi, żeby Wam nie przeszkadzał.
-Nie musisz, ale idź już. No dobrze, dobrze, o której po Ciebie jutro być?
-Przyjadę z Radkiem, obiecał, że mnie podrzuci.
-Z Radkiem... No dobrze, dobrze, jadę już do tej Zuzy. Miłej zabawy!
-Pa mamo. - Wyszła. Nigdy nie było mi tak głupio, że musiałam wyganiać własną rodzicielkę, ale chyba miała dość ważny powód, prawda?
Przekręciłam się na bok.
-Dzień dobry, a może wieczór, mam nadzieję, że się nie spóźniłem i, że nie czekała na mnie Pani tak długo jak mi się wydaje? - cóż za wyczucie czasu, proszę Państwa
-No wchodź, wchodź. Ale co tak oficjalnie?
-Bo widzi Pani... My się jeszcze nie znamy chyba, jestem Ted...
-Jaki znowu Ted? - odkręciłam się i spojrzałam na drzwi. Moim oczom ukazał się wielki, beżowy, przewiązany czerwoną kokardką misiek, który trzymał w rękach kawy i dwie duuuuże wuzetki...

No to co? Chyba wystarczy na dziś tego opowiadania, jutro sprawdzian z mięśni kończyny górnej, już się boję... Bywajcie! :)

wtorek, 20 listopada 2012

IV

-Zostań moją osobą towarzyszącą na weselu u Zuzy...
-Miśka, muszę przyznać, ze nadal potrafisz zaskakiwać - powiedział zdezorientowany brunet - ale wiesz, ja nadal lubię podejmować wyzwania, dlatego zgodzę się. - mówiąc to zerkał raz na mnie, raz w podłogę. W prawdzie facet odważny, ale nadal jego wstydliwość względem dziewczyn zachowała się, pomimo upływu tylu lat. 
-Ale słuchaj, która to ta Zuza? - zapytał Radek
-No jak to która? Nie pamiętasz Zuzy? Zuza Łomek. No przecież chodziła z nami do klasy! Jest właśnie u lekarza, bada ją i Antosię czy wszystko jest w porządku, ale wiesz po ślubie nie będzie już Zuza Łomek, tylko Zu... 
-Chwila, chwila! Powoli, Miśka powoli. Strzelasz mi słowami na lewo i prawo, jaka Zuzka, jaka Antosia, jaki ślub?! - zapytał jeszcze bardziej zdezorientowany Radek. 
- Kurcze, jakby Ci tu wyjaśnić. Spieszy Ci się?
-Szczerze mówiąc tam, jestem umówiony na konsultację z onkologiem, wiesz, moja mama...
-O, przepraszam, nie wiedziałam. W takim razie, może byśmy się umówili gdzieś na kawie i porozmawialibyśmy spokojnie, co się u nas dzieje? Wzięłabym zdjęcia klasowe, powspominalibyśmy etc. Co Ty na to?
-A wiesz, chętnie. Mam czas w sobotę...
-Ej, ale w sobotę jest ślub Zuzy, o ile z nią i małą wszytko będzie w porządku.
-Hmm... no to może środa?
-Jestem jak najbardziej za. 16 bistro, tu za rogiem?
-Ok, przepraszam Cię, ale jestem już spóźniony, muszę lecieć, więc do zobaczenia w piątek - uśmiechając się najszerzej jak potrafił pobiegł przed siebie, w drodze zahaczając o wózek z tabletkami. Krzyknęłam tylko ciche "hej" i zaczęłam się głośno śmiać. Kiedy pielęgniarka wybiegła z dyżurki, szybko odkręciłam się, by nie pokazywać, że człowiek, który przysporzył jej kłopotu sprzątania leków, to mój znajomy. 
Drzwi otworzyły się po 10 minutach. Zuza z dość dziwną miną spojrzała na mnie i zaczęła się śmiać. Nie należę do osób, które z powagą patrzą na świat, więc dołączyłam się do niej, lecz kiedy już się trochę uspokoiłyśmy, powiedziała:
-Miśka, słuchaj. Albo nie. Michalino, mam wiadomość. Nie ma już Antosi.
Zamarłam. Czułam jak serce zaczyna mi bić coraz szybciej i szybciej, obraz zaczyna mi się zamazywać, po czym widziałam tylko ciemność. Chwilę później obudziłam się na jakimś łóżku, przy którym stała Zuza z wielkim brzuchem i lekarz, który ją badał. 
-No proszę Pani. To, że Pani jest w szpitalu, nie znaczy, że musi Pani tu zostawać. Proszę nam więcej nie robić takich numerów. 
Nie wiedziałam co się dzieje. Kiedy facet w kitlu wyszedł, on razu skierowałam wzrok na Zuzkę.
-Czyś Ty dziewczyno zwariowała?! Cieszysz się, że nie masz dziecka?! Co z Ciebie za człowiek?! Przecież tak się cieszyłaś, że będziesz miała dziewczynkę! A teraz? Teraz jest Ci wesoło, że zostałaś sama z Maksem?! Co z Ciebie byłaby za matka?! Nie wiem, na prawdę nie wiem, jak można być takim...
-Michalina! Ogarnij się! Kiedy zemdlałaś, usiłowałam Ci powiedzieć, że nie ma już Antosi, tylko będzie Antoś! Nie wyskakuj mi tu teraz z gadką jaka to ze mnie jest matka. Nie wiem co by się stało, gdybym straciła moje maleństwo, ale wiedz, że na pewno bym się tak nie zachowywała, no bój się Boga! - tak, to ostatnie zdanie moja przyjaciółka powiedziała dość stanowczo.
-Czekaj, czekaj wróć. Jak to jest możliwe, że Antosia, to Antoś?
-Widzisz, w medycynie zdarzają się cuda. Jeszcze miesiąc temu na USG wiedziałam, że to będzie dziewczynka, sam lekarz to stwierdził.Wtedy mała, a raczej mały, był ułożony bokiem i myśleliśmy, że to po prostu jest paluszek na wysokości bioderek. Gdybym wtedy zdecydowała się na USG w 3D jak dziś, to wiedziałabym, że to Antoś, a nie Antosia. 
-Aha, czyli to nie była rączka, tylko...
-Tak, to nie była rączka - powiedziała z wielkim uśmiechem na twarzy Zuzka.
-Ahaaa, no to witamy Antka na świecie! Wiesz, nawet chyba będzie lepiej, jak pierwszy będzie chłopczyk. Później będzie bronił swoją siostrzyczkę - uśmiechnęłam się.
-To jak Pani się czuje Pani... - zapytał mnie dziwnie znajomy lekarz, który zapisywał coś zawzięcie w notatniku.
-Radek?
-Miśka? Niee... To nie może być przypadek! Dwa razy tego samego dnia? - powiedział uśmiechając się tak słodko, że nie mogłam oderwać od niego wzroku, przyznaję się.
-To może ja Wam nie będę przeszkadzać - powiedziała Zuza kierując się w stronę wyjścia.
-Nie, nie! Zaczekaj. Radek, to jest Zuza, do której idziemy na wesele. 
-Zuza?
-Radek?
Tak, nastąpił tu przytulas i wymiana zdań, która trwała dłuższą chwilę. Nie mogłam pozwolić, by tak szybko o mnie zapomniano, no o mnie? Chrząknęłam, aby zwrócili na mnie uwagę.
-O tak! Przepraszam Cię Zuziu, moja pacjentka, rozumiesz - posłał mojej przyjaciółce tak samo słodki uśmiech jak i mi wcześniej. Powiem szczerze, że coś się ze mnie wzburzyło, ale opanowałam się.
-To jak, lepiej Ci już po tej kroplówce? - zaraz, zaraz, jakiej kroplówce? Ktoś się we mnie wkuł?!
Tak. Pamiętam tylko tą igłę siedzącą w moim ręku. Widok okropny, kolejne ciepło zalewające mnie dało do zrozumienia, że za chwilę znów obraz będzie czarny. Tak też się stało. Chwilę później, obudziłam się, ale przy moim łóżku siedział już tylko Radek trzymając mnie za rękę. Chwila! Co jest?
-Radek? - powiedziałam cicho.
-Mamo, zaraz wstanę, nie spóźnię się dzisiaj, obiecuję - jak z dzieckiem, jak z dzieckiem powtarzałam sobie -Radek! - powiedziałam już bardziej stanowczo.
-Tak? - otworzył oczy. Spalił tak wielkiego buraka, kiedy zabrałam swoją rękę. - ojej, przepraszam Cię. Na czym skończyliśmy?
-Czy jest mi już lepiej. Tak, jest mi już lepiej, możesz mnie stąd wypuścić?
--Tak, tu pojawia się problem, bo nie wiem jak Ci to powiedzieć...



No i jak? Tak wiem, od lipca nic nie napisać, to karygodne, ale postaram się nadrabiać to. Mam drugi blog o całkowicie innym charakterze niż ten tu, ale myślę, że to ni jest jeszcze czas i miejsce na to, by móc go ujawniać publicznie. Na razie tworzę go ja i mój Przyjaciel:) Komentarze? Jak chcecie, zostawcie, jak ktoś to czyta to nawet fajnie, nie liczę na tłumy "zwiedzających" mój blog czy profil. Po prostu, pisze, bo tak;) No to miłej środy,czwartku,piątku,soboty i niedzieli oczywiście!:)

poniedziałek, 2 lipca 2012

III


-"Hej Dziuńka! Słuchaj, okazało się, że mogę normalnie chodzić, więc mogę Ci świad...
-Hej, nie mogę z Tobą rozmawiać, jestem w szpitalu..."
Zamarłam. Nie mogłam nic na to odpowiedzieć. jedyne co z siebie mogłam wycisnąć to tylko "w którym?" i popędziłam do Michała, żeby zabrał mnie tam.
Dobiegłam do rejestracji i zapytałam się pielęgniarki, gdzie jest moja przyjaciółka.
-Przypisano jej salę nr. 8, tylko proszę krótko i niech jej pani nie męczy za bardzo.
Nie wiedziałam co się dzieje. Pędziłam jak oszalała przez korytarz pełen ludzi. Słyszałam jedynie same przekleństwa na mój temat. Życie, życie. Na cholerę mi to życie, jak przyjaciółka leży w szpitalu i nawet nie wiem co z nią jest. Tak strasznie się obawiałam, że stało się coś i dziecku. Szukałam tych drzwi, le nie mogłam znaleźć. Podbiegłam do innej pielęgniarki i zapytałam się jej gdzie ona może leżeć. 
-Jak po wypadku, to leży na 1 piętrze, a pani jest teraz na 6... - jestem świetna. nie potrafię nawet rozróżnić 1 piętra od 6. To stres. Na pewno!
Zbiegłam ze schodów szybko, ale już nie tak, jak na nie wchodziłam. Napis na drzwiach "8". To chyba tu.
Zapukałam. Weszłam. Przeżyłam szok. WESZŁAM DO GABINETU USG! Przeprosiłam ładnie i wyszłam. Usiadłam na krześle obok jakiejś brzuchatej babki. 
-Szuka Pani kogoś? - zapytała mnie babka z ogromnym bębnem pod biustem. Położyłam głowę na kolanach, zakryłam twarz i zaczęłam swój interesujący monolog.
-Szukam swojej przyjaciółki, przywiozło ją tu pogotowie, kazali mi udać się do sali nr.8. I nagle znalazłam się na 6 piętrze! Tam pielęgniarka powiedziała mi, że pomyliłam oddziały i kazała mi zbiec aż tu. Przybiegłam, patrzę, na drzwiach ósemka, której szukałam, wchodzę, a tam leży jakaś babka, facet mizia ją po ogromnym brzuszysku jakimś sprzętem, ponadto ma jakąś dziwną przezroczystą maź na sobie i dziwną minę typu "what the flack?" i wyszłam, stamtąd. A teraz siedzę tu jak głupia, wyżalam się pani zamiast szukać Zuzki. 
-Aaa... Takie buty. Wie pani, to bardzo dziwne.
-Dlaczego? - zapytałam się zbrzuchaconej młodej laski siedzącej obok mnie. 
-No, bo to mnie szukasz Ty pierdoło! - powiedziała dość głośnym tonem grubaska. Nie rozumiałam o co chodzi, spojrzałam się na nią z taką samą miną, jak tamta druga grubaska. 
-O co pani chodzi? I jeszcze do mnie z takim teks... ZUZA! To Tobie nic nie jest? - tak, ładnie mnie wrobiła moja przyjaciółka, nie powiem, że nie.
-Nie wiem, czekamy na badania. Strasznie się bałam.
-Kurcze, opowiadaj co się stało!
-Pojechałam z Adasiem nad zalew, wiesz tu zaraz koło nas. Rozłożyliśmy koce, wyłożyliśmy kanapki, napoje, taki mały pikniczek popołudniowa porą. Na raz ktoś strasznie zaczął krzyczeć. Adaś podniósł się szybciutko i pobiegła, ja doszłam do niego po paru minutach. Każda z nas wie dlaczego. Zachodzę tam w zarośla, gdzie zniknął mi z pola widzenia Adaś i widzę, jak podpływa do jakiejś laski, która się topi. Ta tylko krzyczała "Łapcie go! Łapcie go! Ucieka!", a ja nie wiedziałam o co chodzi. Obejrzałam się, a w moją stronę biegnie jakiś byczysko ze dwa metry w samych barach ze 4 wysokości (taak, ona zawsze miała takie genialne porównania) z rękoma wyciągniętymi, jakby chciał i mnie złapać i wrzucić jak tamta dziewczynę! Na szczęście, zapamiętałam tą Twoją technikę jaką mi pokazywałaś z tego judo czy innego karate tą z nogą. Podstawiłam mu ją, złapałam za ręce i pociągnęłam przed siebie. Chyba dobrze wymierzyłam, bo gdy go przerzuciłam leżał na plecach i nie mógł się ruszyć. Kręcił się, narzekał na ból w plecach, a ja szybko pobiegłam po samochodu, wyciągnęłam linkę holowniczą i związałam go tak, że nie miał ani siły się ruszyć, ani nie miał jak. Wezwaliśmy pogotowie. bo zanim Adaś uratował tą panią to zdążyła się już podtopić. Na szczęście Udała się nam reanimacja i przyjechała karetka wraz z policją. Gliniarze nie dowierzali tej historii, ale był facet, który kręcił to wszystko, bo jak uznał "to były dowody na tego skur**ela, który tak chamsko potraktował tą kobietę, bo nie chciała mu się oddać. Ratownicy medyczni uparli się, żeby mnie ze sobą zabrać i zbadać i czekam.
-Widzisz, a jednak moje judo pomaga w krytycznych sytuacjach... - powiedziałam dumnie.
-Taak i wiesz, bardzo Ci dziękuję, ale... 
-Pani Zuzanna Mucha na USG proszę... - przerwała nam pielęgniarka. 
-Leć, ja tu na Ciebie poczekam - posłałam przyjaciółce uśmiech. 
-Hej Miśka, co Ty tu robisz? I w dodatku pod gabinetem do badań ultrasonograficznych? - zapytał mnie znajomy głos.
-O Boziuńciu! Radek! Jak ja Ciebie dawno nie widziałam! - powiedziałam do długowłosego bruneta z piwnymi oczętami. Przystojny się zrobił, wydoroślał od podstawówki. 
-Słuchaj, teraz za bardzo nie mam czasu, ale może w sobotę się spotkamy, co? 
-Wiesz... Mam lepszy pomysł. Co robisz przez całą sobotnią noc?
-Hmm... No chyba nic, a co się stało?
-Zostań moją osobą towarzyszącą na weselu u Zuzy...

wtorek, 26 czerwca 2012

II

-Kochanie... - obudziło mnie słodkie słowo mamy.
-Tak?
-Mam dla Ciebie niespodziankę - powiedziała tajemniczo z lekkim uśmiechem na twarzy moja rodzicielka.
Rozejrzałam się po pokoju. Hmm... Nic nie przybyło ani nie ubyło. Dziwne. Zawsze, gdy tak mówiła, dostawałam śniadanie do łóżka albo kładła gdzieś mały drobiazg z biżuterii na stoliku.
-Jaką niespodziankę? Nic nie widzę tu... - powiedziałam lekko zdenerwowana, bo w końcu kto normalny budzi mnie o 6 rano, gdy mam wakacje?!
-Pomyślałam, ze przydadzą ci się, ale skoro nie chcesz... - wyciągnęła zza siebie kluczyki.
-A na co mi jakieś kluczyki? To jakaś pamiątka rodzinna? A może kolejna miłosna pułapka? - Zapytałam ją w niezbyt miłym tonie. Kiedyś przyniosła mi klucz francuski. Poprosiła, żebym zaniosła go panu hydraulikowi, który naprawiał nam zmywarkę. Pomyślałam, ze za dużo wysiłku w to włożyć nie trzeba i zgodziłam się. Facet, może i był przystojny, może i mnie podrywał, może i bym się na to wszystko nabrała, ale obrączka na prawym palcu mówiła wszystko.Dzięki mamo za dobre chęci, ale nie gustuję w żonatych mężczyznach.
-Więc? O co tu chodzi? - zapytałam przytulając się do poduszki.
-Wyjrzyj przez okno... - powiedziała z jeszcze szerszym uśmiechem niż wcześniej.
No dobra. To była przesada. Nie dość, że budzi mnie tak rano, to jeszcze każe wstawać! Ale nic. Ok. Zrobię to dla niej. Wstałam dość ociężale z łóżka, wyciągnęłam się, złapałam swoje kule i podeszłam do okna.
-Maaaaaaamoooooooo! To dla mnie?! - Krzyknęłam zdziwiona i uradowana jak małe dziecko, gdy ujrzałam na podwórku mojego wymarzonego Volkswagen'a New Beetle Cabrio!
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - skacząc na obydwu nogach rzuciłam się na mamę nie zauważając Michała, który stał za nią z tortem.
-Ej, Mała ostrożnie! - Powiedział Michał, gdy w tym samym momencie źle stanęłam na chorą nogę. Kolejny krzyk, tym razem z bólu!
-AAAAAAAAAAA! - Pomyślałam sobie "już po ptakach, poszłam na wesele do Zuzki...". Michał szybko złapał mnie za rękę, mama z drugiej strony zrobiła to samo.
-Wstań - nie podobało mi się to słowo wypowiedziane przez Michała, ale to on jest w końcu tu lekarzem, nie ja.
-Przejdź się kawałek... - zrobiłam jeden krok, później następny, później jeszcze jeden i znowu, zrobiłam obrót na tej nodze.
-Przestawiła Ci się kość i wszystko wróciło do normy! - powiedział Michał jakby stał się ortopedą na parę minut.
-To suuupeeer! Zaraz zadzwonię do Zuzy! - krzyknęłam do zakochanej dwójki i popędziłam po telefon.
-"Hej Dziuńka! Słuchaj, okazało się, że mogę normalnie chodzić, więc mogę Ci świad...
-"Hej, nie mogę z Tobą rozmawiać, jestem w szpitalu..."

niedziela, 8 kwietnia 2012

I

-Mamo, mamo, mamooo!
-Matko Boska, czego się tak drzesz?! Co się stało? 
-Idziesz do sklepu?
-No mam jechać, ale to dopiero za 15 minut, jak Michał wróci.
-To kup mi coś - uśmiechnęłam się i przesłałam jej uśmiech numer 2, kiedy ładnie o coś proszę.
-Dobrze, kupię, ale musisz się uzbroić jeszcze w odrobinę cierpliwości. Michał powinien być za chwilę. Ciekawe co ten mój mężczyzna dzisiaj ciekawego wymyśli. - powiedziała z uśmiechem obracając się na pięcie i kierując się w stronę drzwi frontowych.
Ciągle w głowie ten jej Michał i Michał. Michał usmażył dzisiaj prześwietną jajecznicę, Michał zabiera mnie dzisiaj do kina, Michał zabiera mnie na wesele do swojej siostry ciotecznej. Michał zawsze coś. Nawet czasami nie zwraca już na mnie uwagi, tylko zajmuje się tym swoim Michałem. Ale nie mogę się na niego tak wiecznie złościć. Kiedy widzę jak się uśmiecha to wszystko idzie w zapomnienie. Tak, zakochała się. Bez pamięci. Pamiętam, jak ostatnim razem zachowywała się tak, jak żył jeszcze mój tata. Śmiała się, tańczyła, robiła mnóstwo rzeczy naraz. Wszystko dla niego. Był dla niej całym życiem. Zginął 5 lat temu, kiedy miałam 14 lat. Pamiętam to wszystko, jakby to się stało wczoraj. Umówili się. Zawsze ją zabierał na swoim motocyklu na różne przejażdżki, jeździli wspólnie nad jezioro parę kilometrów stąd. Teraz też tam się umówili. Wypadała wtedy ich 20 rocznica ślubu. Kupił jej bransoletkę z napisem "Wiecznie kochający Cię - Wariat". Zawsze na niego tak mówiła. To był jej Wariat. Szalał, wygłupiał się, nosił ją na rękach. Umówili się o 20 lipca na 18, tam, gdzie się poznali. wspierałam go duchem, bo widziałam jak się denerwował "-Nie martw się, spodoba jej się!" mówiłam to z pełnym przekonaniem. I pojechał. Następnego dnia dowiedziałam się, że przejeżdżając przez światła, jakiś młody człowiek przejechał na czerwonym. Jechał tak szybko, że motocykl znalazł się 100 metrów o sygnalizatora. Od tamtej pory zamykam oczy, gdy widzę motocyklistów. Boję się, że będę świadkiem podobnego zdarzenia. A mama? Mama długo nie mogła się po tym otrząsnąć. Ciocia bardzo nam pomagała, jednak zmarła półtora roku temu na białaczkę. Na szczęście jej lekarz był tak oddany całej tej sytuacji, że postanowił pomóc nam dojść do siebie. Przyjaźń między nim, a moją mamą kwitła, a ja tylko namawiałam ją, by nie bała się porwać uczuciu. I tak, od roku są razem. Michał zna nasze życie, można by rzec, że wręcz od podszewki. 
A ja? Mam na imię Michalina, ale wolę jak mówią na mnie Miśka. Życie dało mi w kość i to nie raz, jak już wcześniej wspomniałam. Zawsze chodziłam i chodzić będę własnymi drogami. Miłość? Dla mnie to uczucie jest obce. Nikt nigdy mnie nie kochał ani ja nikogo nie darzyłam takim uczuciem, zawsze bałam się, że jak stracę bliską mi osobę, to będę cierpieć jak mama. A tego nie chcę. Boję się. Jestem tegoroczną Maturzystką. chciałabym się bardzo dostać na Akademię Policyjną, a może i nawet wyjechać. Ale dla mnie to marzenia nie do spełnienia. Zostaje mi mała szkółka w moim miasteczku, w której będę mogła tylko trochę "liznąć" tego zawodu. Nie mam rodzeństwa. Może dlatego taka jestem? Taka samodzielna, potrafiąca zadbać o siebie i o bliskich. Uwielbiam sport. Od 10 lat trenuję judo. Ta dyscyplina rozwija chyba wszystko. Zaczynając od wytrzymałości i sile, a kończąc na rozciąganiu i współzawodnictwie. 
-Wróciłam! - krzyknęła mama, a ja biegłam z góry po schodach i drąc się w niebo głosy "-Nareszcie!". Pech chciał, że na zakręcie nie wyrobiłam się i uderzyłam się z ogromną siłą w brzuch, co spowodowało, że upadłam plecami na schody spadając w dół. Gdyby tego było jeszcze mało, pod koniec staczania się zahaczyłam nogą o barierkę, która niemiłosiernie wykręciła mi kolano. 
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAŁAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! -Krzyknęłam i zaraz usłyszałam tylko zapewnienie mamy, że już biegnie. Na początku, strasznie się przestraszyła, ale jak popatrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, zaczęła się śmiać. Co ja mówię. Wybuchła przerażająco śmiesznym śmiechem, który opanował i mnie. Nie wiedziałam czy mam się śmiać razem z nią z tej sytuacji, czy płakać z bólu. 
-Mamo, proszę Cię... hahahaha... przestań się już śmiać... hahahaha... - mówiłam to ocierając łzy.
-Już, już moja pierdółko - usłyszałam, kiedy schyliła się, by pomóc mnie podnieść. - Dziecko kochane, kto biega po schodach w 10 centymetrowych szpilkach?! Ja rozumiem, podobają Ci się, ale to nie powód, by je nosić w domu, a tym bardziej biegać w nich! - wiedziałam, że mi się oberwie, ale tak strasznie mi się podobają. Zrobiła mi je dwa dni temu. Idealne, czarne, zamszowe pantofle z zakrytymi palcami, świetnie współgrające z moją kiecką na wesele Zuzki. Właśnie! Zuzka wychodzi za mąż za 3 dni! Termin porodu ma na za miesiąc, więc muszą szybko to zrobić, bo inaczej powitamy małą Antosię bez ślubu. 
-Kochanie, wiesz, że masz świadkować u Zuzi na ślubie, a Ty takie cyrki tu odstawiasz. Stań na tę nogę. - Stanęłam, ale gdyby nie oparcie mamy, na pewno bym leżała.
-Mamo, zrób coś z tym! No jak ja się jej pokażę w takim stanie?!
-No to chyba nie mam innego wyboru. Muszę Cię zawieźć do lekarza. 
Nienawidzę lekarzy. Zło wcielone! Jeden założył mi niepotrzebnie gips na rękę, a drugi wstrzyknął blokadę w kolano, kiedy to było nie dopuszczalne przy moim urazie. 
-Aaaaał! - syknęłam w stronę rozbawionego doktorka.
-Ładnie się załatwiłaś. Smaruj maściami przeciwbólowymi, łykaj tabletki przeciwbólowe. I żadnych zbędnych ruchów, wysokich obcasów i imprez. Chodzenie o kulach - wskazane. Jeżeli do jutra nie przejdzie ból, robimy USG. 
Zawsze, kiedy słyszę to słowo robi mi się nie dobrze. Boję się, że powróci sytuacja sprzed lat, o której mówić nie chcę. 
-BEZ IMPREZ?! A ZUZA?! MAMO! - krzyknęłam błagalnie w stronę mamy, która bezradnie wzruszyła ramionami i pomogła mi wstać. 


Jakiś czas później:
-Dzwoń do Zuzy i odwołuj swoje świadkowanie. - powiedziała ściszonym tonem mama. Wiedziała, że ten pomysł mi się nie spodoba.
-Chyba żartujesz! - odkręciłam się i podziwiałam widoki naszego jakże cudownego Lisiego Boru wracając z nią samochodem. 
Pójdę na to wesele, czy to się komuś podoba czy nie! Nie mogę zawieźć mojej przyjaciółki! Choćbym miała cierpieć katusze i ryzykować zdrowie, zrobię to dla niej. Jest chyba jedyną osobą, która rozumie mnie i wspiera. Cokolwiek bym nie zrobiła.
"Hej Mała! Mam dla Ciebie rzekłabym niezbyt ciekawą nowinę. Chodzi o Twój ślub. Napisz do mnie jak będziesz mogła się oderwać od tych przygotowań świadczących o końcu Twojej wolności;)". Napisałam Zuźce SMS-a i położyłam się wygodnie w fotelu sącząc kakao, które zrobiła mi mama na pocieszenie.