niedziela, 8 kwietnia 2012

I

-Mamo, mamo, mamooo!
-Matko Boska, czego się tak drzesz?! Co się stało? 
-Idziesz do sklepu?
-No mam jechać, ale to dopiero za 15 minut, jak Michał wróci.
-To kup mi coś - uśmiechnęłam się i przesłałam jej uśmiech numer 2, kiedy ładnie o coś proszę.
-Dobrze, kupię, ale musisz się uzbroić jeszcze w odrobinę cierpliwości. Michał powinien być za chwilę. Ciekawe co ten mój mężczyzna dzisiaj ciekawego wymyśli. - powiedziała z uśmiechem obracając się na pięcie i kierując się w stronę drzwi frontowych.
Ciągle w głowie ten jej Michał i Michał. Michał usmażył dzisiaj prześwietną jajecznicę, Michał zabiera mnie dzisiaj do kina, Michał zabiera mnie na wesele do swojej siostry ciotecznej. Michał zawsze coś. Nawet czasami nie zwraca już na mnie uwagi, tylko zajmuje się tym swoim Michałem. Ale nie mogę się na niego tak wiecznie złościć. Kiedy widzę jak się uśmiecha to wszystko idzie w zapomnienie. Tak, zakochała się. Bez pamięci. Pamiętam, jak ostatnim razem zachowywała się tak, jak żył jeszcze mój tata. Śmiała się, tańczyła, robiła mnóstwo rzeczy naraz. Wszystko dla niego. Był dla niej całym życiem. Zginął 5 lat temu, kiedy miałam 14 lat. Pamiętam to wszystko, jakby to się stało wczoraj. Umówili się. Zawsze ją zabierał na swoim motocyklu na różne przejażdżki, jeździli wspólnie nad jezioro parę kilometrów stąd. Teraz też tam się umówili. Wypadała wtedy ich 20 rocznica ślubu. Kupił jej bransoletkę z napisem "Wiecznie kochający Cię - Wariat". Zawsze na niego tak mówiła. To był jej Wariat. Szalał, wygłupiał się, nosił ją na rękach. Umówili się o 20 lipca na 18, tam, gdzie się poznali. wspierałam go duchem, bo widziałam jak się denerwował "-Nie martw się, spodoba jej się!" mówiłam to z pełnym przekonaniem. I pojechał. Następnego dnia dowiedziałam się, że przejeżdżając przez światła, jakiś młody człowiek przejechał na czerwonym. Jechał tak szybko, że motocykl znalazł się 100 metrów o sygnalizatora. Od tamtej pory zamykam oczy, gdy widzę motocyklistów. Boję się, że będę świadkiem podobnego zdarzenia. A mama? Mama długo nie mogła się po tym otrząsnąć. Ciocia bardzo nam pomagała, jednak zmarła półtora roku temu na białaczkę. Na szczęście jej lekarz był tak oddany całej tej sytuacji, że postanowił pomóc nam dojść do siebie. Przyjaźń między nim, a moją mamą kwitła, a ja tylko namawiałam ją, by nie bała się porwać uczuciu. I tak, od roku są razem. Michał zna nasze życie, można by rzec, że wręcz od podszewki. 
A ja? Mam na imię Michalina, ale wolę jak mówią na mnie Miśka. Życie dało mi w kość i to nie raz, jak już wcześniej wspomniałam. Zawsze chodziłam i chodzić będę własnymi drogami. Miłość? Dla mnie to uczucie jest obce. Nikt nigdy mnie nie kochał ani ja nikogo nie darzyłam takim uczuciem, zawsze bałam się, że jak stracę bliską mi osobę, to będę cierpieć jak mama. A tego nie chcę. Boję się. Jestem tegoroczną Maturzystką. chciałabym się bardzo dostać na Akademię Policyjną, a może i nawet wyjechać. Ale dla mnie to marzenia nie do spełnienia. Zostaje mi mała szkółka w moim miasteczku, w której będę mogła tylko trochę "liznąć" tego zawodu. Nie mam rodzeństwa. Może dlatego taka jestem? Taka samodzielna, potrafiąca zadbać o siebie i o bliskich. Uwielbiam sport. Od 10 lat trenuję judo. Ta dyscyplina rozwija chyba wszystko. Zaczynając od wytrzymałości i sile, a kończąc na rozciąganiu i współzawodnictwie. 
-Wróciłam! - krzyknęła mama, a ja biegłam z góry po schodach i drąc się w niebo głosy "-Nareszcie!". Pech chciał, że na zakręcie nie wyrobiłam się i uderzyłam się z ogromną siłą w brzuch, co spowodowało, że upadłam plecami na schody spadając w dół. Gdyby tego było jeszcze mało, pod koniec staczania się zahaczyłam nogą o barierkę, która niemiłosiernie wykręciła mi kolano. 
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAŁAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! -Krzyknęłam i zaraz usłyszałam tylko zapewnienie mamy, że już biegnie. Na początku, strasznie się przestraszyła, ale jak popatrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, zaczęła się śmiać. Co ja mówię. Wybuchła przerażająco śmiesznym śmiechem, który opanował i mnie. Nie wiedziałam czy mam się śmiać razem z nią z tej sytuacji, czy płakać z bólu. 
-Mamo, proszę Cię... hahahaha... przestań się już śmiać... hahahaha... - mówiłam to ocierając łzy.
-Już, już moja pierdółko - usłyszałam, kiedy schyliła się, by pomóc mnie podnieść. - Dziecko kochane, kto biega po schodach w 10 centymetrowych szpilkach?! Ja rozumiem, podobają Ci się, ale to nie powód, by je nosić w domu, a tym bardziej biegać w nich! - wiedziałam, że mi się oberwie, ale tak strasznie mi się podobają. Zrobiła mi je dwa dni temu. Idealne, czarne, zamszowe pantofle z zakrytymi palcami, świetnie współgrające z moją kiecką na wesele Zuzki. Właśnie! Zuzka wychodzi za mąż za 3 dni! Termin porodu ma na za miesiąc, więc muszą szybko to zrobić, bo inaczej powitamy małą Antosię bez ślubu. 
-Kochanie, wiesz, że masz świadkować u Zuzi na ślubie, a Ty takie cyrki tu odstawiasz. Stań na tę nogę. - Stanęłam, ale gdyby nie oparcie mamy, na pewno bym leżała.
-Mamo, zrób coś z tym! No jak ja się jej pokażę w takim stanie?!
-No to chyba nie mam innego wyboru. Muszę Cię zawieźć do lekarza. 
Nienawidzę lekarzy. Zło wcielone! Jeden założył mi niepotrzebnie gips na rękę, a drugi wstrzyknął blokadę w kolano, kiedy to było nie dopuszczalne przy moim urazie. 
-Aaaaał! - syknęłam w stronę rozbawionego doktorka.
-Ładnie się załatwiłaś. Smaruj maściami przeciwbólowymi, łykaj tabletki przeciwbólowe. I żadnych zbędnych ruchów, wysokich obcasów i imprez. Chodzenie o kulach - wskazane. Jeżeli do jutra nie przejdzie ból, robimy USG. 
Zawsze, kiedy słyszę to słowo robi mi się nie dobrze. Boję się, że powróci sytuacja sprzed lat, o której mówić nie chcę. 
-BEZ IMPREZ?! A ZUZA?! MAMO! - krzyknęłam błagalnie w stronę mamy, która bezradnie wzruszyła ramionami i pomogła mi wstać. 


Jakiś czas później:
-Dzwoń do Zuzy i odwołuj swoje świadkowanie. - powiedziała ściszonym tonem mama. Wiedziała, że ten pomysł mi się nie spodoba.
-Chyba żartujesz! - odkręciłam się i podziwiałam widoki naszego jakże cudownego Lisiego Boru wracając z nią samochodem. 
Pójdę na to wesele, czy to się komuś podoba czy nie! Nie mogę zawieźć mojej przyjaciółki! Choćbym miała cierpieć katusze i ryzykować zdrowie, zrobię to dla niej. Jest chyba jedyną osobą, która rozumie mnie i wspiera. Cokolwiek bym nie zrobiła.
"Hej Mała! Mam dla Ciebie rzekłabym niezbyt ciekawą nowinę. Chodzi o Twój ślub. Napisz do mnie jak będziesz mogła się oderwać od tych przygotowań świadczących o końcu Twojej wolności;)". Napisałam Zuźce SMS-a i położyłam się wygodnie w fotelu sącząc kakao, które zrobiła mi mama na pocieszenie.