niedziela, 25 listopada 2012

V



-Tak? - otworzył oczy. Spalił tak wielkiego buraka, kiedy zabrałam swoją rękę. - ojej, przepraszam Cię. Na czym skończyliśmy?
-Czy jest mi już lepiej. Tak, jest mi już lepiej, możesz mnie stąd wypuścić?
-Tak, tu pojawia się problem, bo nie wiem jak Ci to powiedzieć... - zaczęło robić mi się znowu słabo, ale tym razem nie dawałam za wygraną w walce ze swoim organizmem.
-Mów do cholery co ze mną nie tak! Człowieku, za chwilę znowu zalęgną mi się mroczki przed oczami, nie potrafię jeszcze nad tym panować, więc powiedz co ze mną jest nie tak, daj mi jakieś leki, uśpij mnie, odetnij nogę, rękę, głowę, wyrwij serce, mózg, cokolwiek zrób ze mną, co chcesz, tylko powiedz co mi jest!
-Dobra, Michalina, spokojnie, już Ci mówię. Nic Ci nie jest, ale przez te Twoje fikołki musisz zostać na obserwacji. Poleżysz, odpoczniesz, my Ci porobimy badania, a ja tylko z tego skorzystam, bo przecież nie widzieliśmy się kawał czasu, a przydałoby się sobie trochę poopowiadać. - Fakt, miał rację, ale chwila...
-Że niby ja mam tu leżeć i nic nie robić?! Chyba zwariowałeś! Masz mnie w tej chwili wypuścić do domu! Muszę zacząć szykować się na wesele do Zuzy, muszę jeszcze raz przymierzyć swoją sukienkę, muszę odebrać nasze bukiety z kwiaciarni, muszę załatwić jeszcze milion dwieście tysięcy sto pięćdziesiąt spraw, a Ty śmiesz mi mówić, ze ja tu zostaję na obserwację. Chyba śnisz!
-No, odkąd Ciebie zobaczyłem, chyba tak... - powiedział tak cicho, że nie usłyszałam większości słów z tego zdania.
-Mówiłeś coś?
-No tak, że odkąd Ciebie zobaczyłem, wiedziałem, że będą z Tobą problemy.
-Tamto zdanie trwało krócej...
-Tak, bo to wydłużyłem o "no tak" - i kolejny raz ten jego przegenialny uśmiech, któremu oprzeć nie mógłby się z krwi i kości heteroseksualny facet! Zaraz, zaraz, czy ja to powiedziałam? Chyba nie. Mam nadzieję, że nie!
-Dobra, niech Ci będzie. To jak z moim wyjściem? - w tym momencie wydusiłam z siebie taki uśmiech, że chłopak nie miał szans, żeby mu się oprzeć. 
-Ja pierdziele, dziewczyno, nie wiem jak Ty to robisz, ale masz tak zjawiskowy uśmiech, że jeszcze trochę, a wypuściłbym Cię stąd z odwiezieniem do domu... - tak, znowu się nie udało. Kurde, chyba nici z domu dzisiaj.
-Dobra, ale jutro z samego rana odwozisz mnie do domu. Sam. Osobiście!
-No dobrze, ale za to Ty, stawiasz mi dzisiaj mega dużą kawę, bo przecież noc jest długa i rozmowy będą długie, ze przydałoby się coś, co zwilży nasze usta... - wiecie o czym teraz pomyślałam? Nie, może lepiej nie. To byłby mój pierwszy pocałunek chyba, ale nie, Miśka kur*a, ogarnij się! Facetom mówimy stanowcze NIE, zapamiętaj to! - ... no i oczywiście gardło też. - i kolejny jeden z tych uśmiechów, przez które robi mi się coraz cieplej i cieplej... 
-Jeżeli obiecasz, że mnie jutro wypuścisz, to zgadzam się. Tylko wiesz, mama za chwilę powinna u mnie być, bo nie wierzę, że Michał nic jej nie powiedział, że tu leżę, także zmykaj, bo gdy Ciebie tu zastanie, ja nie będę miała życia i nie pogadamy sobie. Spróbuję ją wygonić (ja to powiedziałam?) i o 20 widzę Cię tu, przy łóżku z wielką kawą i ogromną WUZETKĄ!
-Cóż za wymagania, no, ale dobrze. O 20 jestem u Ciebie - kolejny uśmiech przy którym widzę otwierające się niebo i zapraszające mnie do raju...
-Dobra, spadaj już człowie... - no i stało się to, co widać stać musiało. Mama.
-Do jasnej Anielki, dlaczego nie odbierasz telefon... aa.. dzień dobry, Ania, mama Michaliny, z kim mam przyjemność? - w moich myślach przewinęło się tylko skromne "Mamo, wyjdź".
-A Radek. Może mnie Pani nie pamięta, ale chodziłem z Michaliną do szkoły w podstawówce. A tymczasem przepraszam miłe Panie, ale muszę uciekać już na oddział, 5 minut temu dostałem wezwanie na konsultację, ale musiałem uzgodnić pewną sprawę z Miśką, to znaczy z Michaliną i zostałem. Teraz nie będę Paniom przeszkadzał, uciekam, do widzenia! - tak, to do widzenia było słychać już za drzwiami. No cóż, zalatany  chłopak, ale lekarzom się wybacza, prawda? Prawda.
-Kochanie, kto to był? - za chwilę zacznie się wypytywanie, co, gdzie jak dlaczego, czemu o nim nie powiedziałam itd.
-No przecież przedstawił się. Radek, mój znajomy z podstawówki.
-Dobra, nie ważne. Przywiozłam Ci laptopa, ładowarkę do niego, do telefonu, tu masz jakiś dżemik, chlebek razowy, masełko, sztućce, kładę Ci je do szafki, pamiętaj, masz tu ręczniki, przebieraj się w piżamę szybko, tu kosmetyczka, Rutinoscorbin, żebyś się nie przeziębiła - no i w tym momencie mnie zagięła. Nawet Rutinoscorbin wzięła do szpitala, gdzie tego jest raczej pełno. 
-Mamo, Skarbie... Ja jutro wychodzę. Zabierz to... do domu.
-Jutro? Ale jak to? A co powiedział lekarz?
-Zostawia mnie tylko na badania i na obserwację, tyle. Na prawdę, dziękuję Ci, ale większość z tych rzeczy musisz zawieźć z powrotem. Weź ze sobą wszystko to, co nie jest mi potrzebne, bo ja tego jutro dźwigać nie będę. 
-No dobrze, dobrze.
Tak nam minął szybko czas, że nim spojrzałam na zegarek była już 19:50. 
-Mamo! Za chwilę będzie 20, Radek mówi, ze pielęgniarki dyżurujące nie lubią jak ktoś tak długo siedzi w odwiedzinach u pacjenta. Może nie mówią o tym, bo nie chcą, ale później przez całą noc to ja będę miała przekichane jak będę chciała czegoś od nich. Podobno są bardzo wredne.
-Słońce, to ja zostanę z Tobą na noc. - no i zaczął się koszmar - powiedziałam Michałowi, że sama w domu nie będę siedziała, bo on ma przecież też dzisiaj dyżur, więc zostaję u Ciebie. 
-Mamo, ale ja sobie dam radę, ale idź już, błagam. Zuza mówiła, że zostaje sama w domu, bo jej przyszły wyjeżdża do rodziców, żeby pomóc im ogarnąć dom i nie wróci na noc, a ona się boi teraz w nocy zostawać sama, to jedź do niej. Proszę!
-Skarbie, dlaczego mnie wyganiasz? No dobrze, nie pytam, może to jakaś tajemnicza randka z innym pacjentem? Powiem Michałowi, żeby Wam nie przeszkadzał.
-Nie musisz, ale idź już. No dobrze, dobrze, o której po Ciebie jutro być?
-Przyjadę z Radkiem, obiecał, że mnie podrzuci.
-Z Radkiem... No dobrze, dobrze, jadę już do tej Zuzy. Miłej zabawy!
-Pa mamo. - Wyszła. Nigdy nie było mi tak głupio, że musiałam wyganiać własną rodzicielkę, ale chyba miała dość ważny powód, prawda?
Przekręciłam się na bok.
-Dzień dobry, a może wieczór, mam nadzieję, że się nie spóźniłem i, że nie czekała na mnie Pani tak długo jak mi się wydaje? - cóż za wyczucie czasu, proszę Państwa
-No wchodź, wchodź. Ale co tak oficjalnie?
-Bo widzi Pani... My się jeszcze nie znamy chyba, jestem Ted...
-Jaki znowu Ted? - odkręciłam się i spojrzałam na drzwi. Moim oczom ukazał się wielki, beżowy, przewiązany czerwoną kokardką misiek, który trzymał w rękach kawy i dwie duuuuże wuzetki...

No to co? Chyba wystarczy na dziś tego opowiadania, jutro sprawdzian z mięśni kończyny górnej, już się boję... Bywajcie! :)

1 komentarz:

  1. Phahahha, myślałam, że Ted z filmu! xd
    Cóż za dynamika wydarzeń :D

    Poznam Cię z miłością naturalną, niedotykalną i nieprzewidywalną :D

    OdpowiedzUsuń